poniedziałek, 28 października 2013

1000 km, czyli dalekiej Północy stopem zwiedzanie - Akureyri i Husavik


Przyznajemy się na wstępie, że nie należymy do tych miłośników autostopu, którzy regularnie korzystają z uprzejmości innych kierowców w Polsce i za granicą. Szczerze powiedziawszy, dotychczas łapanie stopa zdarzało nam się rzadko i najczęściej spowodowane było jakąś komunikacyjną lub finansową katastrofą. Przed przyjazdem do Islandii naczytaliśmy się jednak, że to kraj wymarzony dla autostopowiczów. To zapewne jedno z ostatnich miejsc na świecie, gdzie łapanie stopa nadal jest bardzo, ale to bardzo bezpieczne. W dodatku prosty układ dróg na Islandii (droga nr 1 okrążająca wyspę) sprawia, że nie trzeba się głowić, na którym skrzyżowaniu najlepiej stanąć. No i wreszcie najważniejsze: oszczędności. Ceny biletów autobusowych potrafią przyprawić o ból głowy, a przypominamy, pociągów w Islandii nie ma.

Dotychczas odbyliśmy dwie autostopowe wyprawy z prawdziwego zdarzenia. Jedną na południe, a drugą na daleką północ. Dziś opiszemy tę drugą. I będzie to opowieść o kciukach, miastach, przymrozkach i niezwykłych Islandczykach, którzy zrobili dla nas więcej, niż kiedykolwiek mogliśmy sobie wyobrazić.


Podróżowanie stopem ma jedną ogromną zaletę. Dzięki temu poznaje się lepiej mieszkańców tej niesamowitej wyspy. Mkną w swoich potężnych samochodach, zwykle w pojedynkę lub z najwyżej jednym pasażerem, a na autostopowiczów reagują zwykle bardzo pozytywnie. Czasem jedzie się w milczeniu, czasem przy ogłuszającym islandzkim heavy (bardzo, bardzo heavy) metalu, czasem kierowca jest Islandczykiem, a czasem turystą.  A czasem skręci gdzieś nieoczekiwanie w boczną drogę, jak Hulda, która podwożąc nas w stronę Akureyri zaprosiła całą naszą trójkę na kawę do swoich teściów, bo "to tacy śmieszni, nudni ludzie, u których wszystko zawsze wygląda tak samo. Zrobię zdjęcie ich minom, jak was do nich przywiozę!"


No i zrobiła. Hulda (na zdjęciu z przodu, w białej koszulce) okazała się przemiłą Islandką, na co dzień mieszkającą w... Hong Kongu, gdzie prowadzi klinikę położniczą. Przez chwilę byliśmy częścią jej planu, by w życie teściów wprowadzić trochę rozgardiaszu. Tym razem polski rozgardiasz został poczęstowany kawą i ciasteczkami. Obfotografowany i sfilmowany. Po czym odjechał dalej, na północ.





Celem naszej autostopowej wyprawy tego dnia było Akureyri, drugie co do wielkości miasto na Islandii, poza rejonem Reykjaviku. Położone w północnej części wyspy na końcu długiego fiordu Eyjafjörður, urzeka ciszą otaczających je lekko zaśnieżonych gór. Nas przywitało dość chłodną pogodą i odrobiną słońca, za co odwdzięczyliśmy się długim spacerem.



Najważniejszym zadaniem było znalezienie miejsca na nocleg. Planowaliśmy rozbić się na polu namiotowym, które jednak o tej porze roku było już zamknięte. Ruszyliśmy więc na obchód hosteli, zamierzając rozbić się przy jednym z nich. Właściciele, choć nie mieli nic przeciwko temu, ostrzegali przed... nocnym, sobotnim pijaństwem, w czasie którego niejeden szacowny obywatel tego miasta może - chcący czy niechcący - odwiedzić nasz namiot. Nie spodziewając się takiego obrotu sprawy, ruszyliśmy bez większych nadziei na obrzeża miasta, w stronę zabytkowej ulicy przepięknych, starych domów. Zagadnęliśmy jednego z mieszkańców, czy może w jego ogródku znalazłoby się miejsce na dwa namioty. Przesympatyczny pan przytaknął i zniknął w domu, więc zabraliśmy się do rozbijania naszych domków. Nie zdążyliśmy jednak nawet wyjąć ich z pokrowców, kiedy w domu otwarło się okno, a nasz gospodarz i jego żona jednym głosem zaprosili nas do środka, bo "u nich całe poddasze wolne, a noc zapowiada się mroźna".
Całkowicie zaskoczeni, z niedowierzaniem oglądaliśmy owo poddasze:

Nasza sypialnia na "poddaszu"
...i nasz widok z okna!
Ta historia byłaby zapewne tylko ciekawostką, którą po powrocie do Polski opowiadalibyśmy znajomym, oglądając zdjęcia przy kubku gorącej herbaty. Najbardziej niezwykłe było jednak to, że następnego dnia w Husaviku, wszystko się powtórzyło. Zostaliśmy zaproszeni do mieszkania starszej pani, która tę noc spędzała u swojego syna. 
Ci niezwykli Ludzie Północy nic o nas nie wiedzieli. Nie wiedzieli co robimy, nie wiedzieli kim jesteśmy. Nie wiedzieli nawet jak się nazywamy. Wiedzieli, że noc będzie mroźna i mogą nam pomóc. 

Port w Husaviku
Do Husaviku, jednego z najdalej wysuniętych na północ miast Islandii dojechaliśmy następnego dnia wieczorem. Poznaliśmy parę Niemców, którzy podwieźli nas, bo kiedyś sami podróżowali autostopem. Starsze małżeństwo spod Husaviku, które niewiele mówiło, ale przewiozło nas po szutrowej drodze, którą prawie nikt nie jechał. Pana z Australii, który nas nie podwiózł, bo nie miał miejsca, ale potrafił kilka chwil wpatrywać się w horyzont bez słowa, ciesząc się krajobrazem. Panią, pracującą w hotelu koło Myvatn. I wiele innych osób, które zatrzymały się widząc nasze kciuki w górze.

Po ponad 1000 kilometrach przejechanych autostopem podczas tej wyprawy, mamy kilka praktycznych spostrzeżeń, które mogą się okazać pomocne dla każdego planującego autostop w Islandii.
1) Warto przygotować tabliczkę z nazwą miejsca, do którego się zmierza. Choć kierunek zwykle jest jeden, kierowcy zwalniają, żeby przeczytać
2) Zawsze miejcie ze sobą namiot, bo nigdy nie wiadomo, gdzie zastanie Was noc (a Islandia do najbardziej zaludnionych nie należy, więc często łapie się stopa w szczerym polu, dosłownie)
3) Trzeba liczyć się z tym, że niektóre drogi są bardzo rzadko uczęszczane lub dostępne tylko dla pojazdów z napędem 4x4. Zawsze warto sprawdzić na mapie jaki jest stan nawierzchni drogi, która prowadzi do naszego celu
4) Ciepłe ubrania! Tak, tak, wiemy, to oczywistość, ale 10 minut na islandzkim wietrze stojąc bez ruchu przy pustej drodze potrafi osłabić morale
5) Wreszcie, podróżowanie stopem po Islandii do czysta przyjemność. Najlepiej jednak robić to latem lub wczesną jesienią, na popularnych turystycznych drogach. Poza tymi miejscami z łapaniem może być krucho z powodu małego ruchu

Kciuki w górę!

Na zachodzie kończy się miasto - Seltjarnarnes i Grotta

Pomysł na spędzenie dnia w Reykjaviku, gdy nie mamy za dużo czasu i pieniędzy, a spacery głównym deptakiem miasta Laugavegur stają się już nazbyt nużące? Nic prostszego. Wystarczy ruszyć na zachód, aby miasto zostawić za plecami i zachwycić się jak niewiele potrzeba czasu, aby na Islandii dostać się z gwarnego centrum w samo serce przyrody. Spacer to niezbyt długi, zaledwie 30 min. marszu z centrum Reykjaviku, a znajdziemy się na półwyspie Seltjarnarnes, będącym najdalej na zachód wysuniętym punktem miasta. Seltjarnarnes to również osobne miasto, najmniejsze na Islandii, bardzo często traktowane przez przyjezdnych jako jedna z  dzielnic Reykjaviku. Jednak my tu nie o mieście, ale o tym co tuż za nim, na samym krańcu islandzkiego lądu. Znajduje się tutaj miejsce nazwane Grotta. Wielka łąka, pośrodku której leży niewielkie jezioro, stanowi ważny przystanek dla wielu gatunków wędrownych ptaków, przelatujących przez cały rok przez Ocean Atlantycki. Ptaki Grottę upodobały sobie szczególnie wiosną, w okresie lęgowym, kiedy to na tym niewielkim, ostatnim skrawku lądu zobaczyć można 9 gatunków kaczek, małą sieweczkę obrożną, kamusznika zwyczajnego, biegusa morskiego, dobrze znane łabędzie i patrolujące niebo nad Reykjavikiem gęsi. Łącznie w okresie wiosennym, na obszarze wokół jeziora Bakkatjorn gości nawet ponad 100 gatunków ptaków, zarówno rodzimych, islandzkich, jak i tych, które to miejsce upatrzyły sobie na dłuższy przystanek.









Jesień i zima to ewidentnie ornitologiczny low season. Niemniej jednak, nawet i w ten zimny i wietrzny czas na Półwysep przylatują zaskakujący goście Ostatnio, takim niezapowiedzianym wędrowcem była śnieżyca, gęś zamieszkująca głównie północne krańce Ameryki północnej. Pojawiła się ona na krótko w miniony poniedziałek. Co ciekawe, była to pierwsza w historii obserwacja tego ptaka na Islandii.

Śnieżyca (źródło: http://www.seltjarnarnes.is)
 Tak duże znaczenie Grotty dla awifauny spowodowało, że staraniem lokalnych władz utworzono tutaj w 1974 rezerwat przyrody.  Jak  to w każdym obszarze chronionym, obowiązują tu szczególne reguły zachowania. Od 1 maja do 15 lipca obowiązuje tu całkowity zakaz ruchu samochodów, a  także psów, bo Grotta to ulubione miejsce spacerów z czworonogami dla mieszkańców Seltjarnarnes.

Grotta ma jeszcze coś, co przesądza o niezwykłości tego miejsca. To latarnia morska, która znajduje się na ostatnim cyplu lądu, przez co jest pozbawiona stałego połączenia z lądem. Latarnia stała tutaj już w 1897 roku, a obecna została wybudowana w 1947 roku. Trzeba przyznać, że latarnia doskonale wpisuje się w krajobraz półwyspu. Cała panorama Grotty zdaje się być jednym z tych dobrze znanych obrazków, widzianych setki razy na pocztówkach z wszelkich nadmorskich krajów. Samo zwiedzanie skrawka lądu, na którym znajduje się latarnia wymaga wcześniejszego przygotowania. Bowiem dostęp tam jest tylko możliwy w momencie odpływu, kiedy spod wody wynurza się kamienny wał, który umożliwia przejście suchą stopą i daje szansę na podziwianie w pełni wód zatoki Faxaskjol. Dlatego przed wyjściem, dobrze sprawdzić rozpiskę, w jakich godzinach w danym miesiącu można bezpiecznie wybrać się pod samą latarnię, która co noc rozbłyska nad tym pełnym przyrody, ostatnim skrawkiem cichego lądu na zachód od Reykjaviku.


Uwaga!

Latarnia w całej okazałości

Pocztówka



czwartek, 24 października 2013

Doświadczyć znaczy przejść - Fimmvörðuháls

Najnowszy przewodnik po Islandii wydawnictwa Lonely Planet otwiera lista czternastu top experience, jakie należy przeżyć w trakcie pobytu na wyspie. Pod numerem ósmym znajdziemy szlak Fimmvörðuháls. Na opublikowanej przez magazyn National Geographic liście Top 20 best hikes wśród GR 20, Great Himalaya Trail, czy wielkiego Bibbulmun Track w Australii, znajduje się również szlak Fimmvörðuháls. Fimmvörðuháls, to właśnie jedna z opisanych poprzednio możliwości dostania się do Thórsmörk. Szlak ten łączy miejscowość Skogar, na samym południu Islandii, z niezwykłą doliną Thórsmörk, położoną nieco bardziej na północ, w głębi Wyspy. Droga przecina przełęcz oddzielającą od siebie dwa potężne wulkany, które jednocześnie pokryte są lodowcami.





Pożegnanie z Godaland



                           
Co czyni go tak godnym uwagi w samej Islandii i na całym świecie? Nie trudności techniczne. Ma ok. 25 km długości, w niektórych miejscach zainstalowane sztuczne ułatwienia, jest bardzo dobrze oznaczony. Nie wysokość, jaką udaje się osiągnąć w trakcie wędrówki. To  tylko 1040 m n.p.m. Wyróżnia go skondensowanie wrażeń. W trakcie tych ledwie 25 km przebywa się drogę z zielonej doliny Godaland, przez surowy płaskowyż prowadzący tuż pod słynnym wulkanem Eyjafjallajökull , dalej przecina się jeszcze gorące pola lawowe, będące pamiątką po erupcji z 2010 roku, wreszcie stromym zboczem wkracza się na malutki lodowiec, spajający dwa olbrzymy- Eyjafjallajökull i Mýrdalsjökull, aby osiągnąć kamienistą, rozległą przełęcz, z której roztacza się poruszająca panorama. Na południu bezkresny Ocean Atlantycki, a na wschodzie i zachodzie dominujące lodowce. Przełęcz to tylko połowa drogi. Idąc dalej na południe, schodzi się delikatnie po innym płaskowyżu, po którym spływa rzeka zbierająca wodę z lodowców, która wcinając się gwałtownie w ląd tworzy unikatowy zbiór 22 wodospadów, z wieńczącym całą drogę słynnym Skogafoss.



Wiele przewodników opisuje jak i kiedy najlepiej przejść Fimmvörðuháls. Powszechnie zaleca się, aby wędrówkę rozpocząć od Skogar, schodząc z przełęczy do Thórsmörk. Najlepszym czasem na przebycie tego szlaku jest ponoć okres letniego przesilenia, gdy słońce nad Wyspą w zasadzie nie zachodzi. Tradycja nakazuje, aby przez przełęcz przechodzić dokładnie w dniu, kiedy „islandzka noc” będzie najkrótsza.


Eyjafjallajökull 

My, nie stosując się do tych wszystkich wskazówek, swoją wędrówkę odbywamy z Thórsmörk do Skogar, przez przełęcz przechodząc na początku października. W dolinie czuć już nadchodzącą zimę. Na okolicznych szczytach widać już czapy śniegu, które pewnie znikną dopiero późną wiosną. Wokoło cisza. Zupełna cisza. To chyba w ogóle największa zaleta wędrowania po Islandii w październiku. Idąc w stronę przełęczy, nie spotykamy żywego ducha. Pozwala to na jeszcze bardziej intensywne przeżywanie otaczającej przyrody. Bezwietrzny poranek. Późny świt. Spokój. Zakłócony jedynie przez imponujący klucz gęsi, zmierzających gdzieś na południe.

Byle do wiosny








Móði
W drodze na przełęcz mijamy również dwie hałdy lawy, nazywane przez miejscowych najnowszymi górami świata- Magni i Móði. Powstały one w trakcie ostatniej erupcji Eyjafjallajökull, wymuszając zmianę przebiegu dotychczasowego szlaku. Z resztą cała ta kraina ulega ciągłym przeobrażeniom. Reynir, który będąc opiekunem schroniska w Basar, jest jednocześnie autorem jedynej dokładnej mapy turystycznej Thórsmörk, mówi, że ostatnie wydanie mapy z przed niecałych dwóch lat jest już właściwie nieaktualne, bo wulkan wciąż żyje. 


Dodaj napis




Wreszcie przełęcz. Tuż za nią stoi schron awaryjny, który jednak swoim komfortem przebija niejedne normalne schronisko. Jak na islandzką jesień, pogoda wciąż jest doskonała. Właściwie bezwietrznie, całkiem ciepło, a do tego doskonała widoczność, która znacznie ułatwia wędrówkę. 

Na przełęczy


Schron

Ruszamy zatem dalej do Skogar, podążając w dół za drogą, którą określają te niezliczone kaskady wody. Już właściwie na końcu szlaku, zaczyna być słychać huk Skogafoss, i przebijające się ludzkie głosy. To znak, że pobyt w krainie Thora dobiega już końca!


Na południe


Południe








Owczy pęd


Skogafoss